02.10.2009 23:30
Jazda...
Wychodzę z domu - słońce pięknie świeci, wszystko jest idealnie suche - doskonałe warunki do jazdy. Wprost nie mogę się doczekać. Nakładam kurtkę, kask i rękawice. Natychmiast robi mi się gorąco - skóra robi swoje, ale wiem, że mogę jej zaufać, natomiast myśl o zbliżającej się jeździe podnosi mi adrenalinę na tyle, że zapominam o wszelkich niedogonościach. Siadam na bladego. Rozumiemy się bez słów. Kluczyk w stacyjce, odpalam - czuję mruczenie silnika i mrowienie, które wędruje od siodełka po kręgosłupie, aż do czubka głowy. Mocny chwyt na manetkach, lekko podkręcam obroty, przyjemne drżenie dupska (wszyscy to lubimy) i ogarnia mnie fala przyjemności, obietnicy związanej z tym, co się będzie działo dalej. Podnoszę piratkę, nogi w górę i ruszam - powoli, z wyczuciem. Wyjeżdżam z uliczki i szybko ogarniam sytuację. Mogę docisnąć, uścisk ud na maszynie, nadgarstek robi swoje - maszynie nie trzeba dużo mówić, wyrywa się do przodu - nawet niespecjalnie głośno - ot zaleta "litra". Czuję jak blady niespokojnie próbuje się wyrwać i pokazać różki. A może to ja mam ochotę na bycie niegrzecznym? Dociskam - jeszcze kilkadziesiąt metrów mogę. Potem mocniejsze hamowanie, światła. Nogi zaciskają się na sprzęcie, ciało opada na przód - moje nagdarstki dźwigają dzielnie moje 90kg. Jednocześnie sprawdzam, czy coś mnie nie zaskoczy - czy ktoś nie wyjdzie przed motor - podjeżdżam między auta na stopie - jest tam akurat tyle miejsca ile trzeba, a dzięki temu żaden mało bystry gamoń nie grzmotnie mnie, gdyby nie dał rady wyhamować przed światłami. Delikatnie manewruję i pilnuję równowagi motocykla. Stop. Mogę na chwilę podnieść szybę. Przede mną piękny kawał drogi. Teraz pójdzie szybko. Kilka kilometrów bez zatrzymywania się i, miejmy nadzieję, bez hamowania. Zielone. Blady jakby na to czekał. Wyrywa się do przodu jak źrebak. Wiem, że teraz pójdzie gładko. Przez jakiś czas nie przeszkodzi nam żaden inny pojazd. Przez chwilę mogę się zapomnieć i w ułamku sekundy poczuć jakbym leciał. Potem szybki rzut oka na drogę - w lusterkach dawno zniknęły lekko sennne osobówki i, mam wrażenie, cała reszta. Wokół mnie tylko biały tunel wiatru. Ciało przyklejone do maszyny, zlane z motocyklem. Dłonie czujnie spoczywają na kierownicy. Podjeżdżam do kolejnych aut. Mijam jeden, drugi, trzeci. Między czwartym i piątym mały zwód - ciało pochyla się do przodu i wraz z motocyklem lekki winkiel w lewo potem w prawo, uda ciasno oplatają bak. Obserwuję lusterka - może ktoś mnie zaskoczy? Na szczęście nie tym razem. Znowu dociskam - obroty skaczą wściekle, do odcięcia, po pustej drodze - jestem sam. Już z daleka widzę wyjeżdżającego z bocznej ulicy fiata - jest daleko, ale zbliża się z szybkością światła. A może to ja? Rzut oka do lusterka i lekki obrót głowy w lewo - nic nie jedzie - zmieniam pas i objeżdżam grata. Zwolniłem, znów czuję napór na nadgarstki - kolejne drobne przeszkody, kiedy chcę wyprzedzić citroena, w ostatniej chwili zauważam, że gość bez włączania kierunkowskazu zaczyna wyprzedzać ciężarówkę przed sobą - skurczybyk nawet nie spojrzał czy nie ma nikogo z boku - gwałtownie przyspieszam i uciekam w lewo. Facet przeprasza - co mi z twojego przepraszam gościu… z drugiej strony dobrze, że to ja a nie jakiś młokos. Po wyrzucie adrenaliny ulga, czuję jak odpływa z ciała fala gorąca. Muszę lekko zwolnić, jest okazja, bo zbliżam się do świateł. Podnoszę szybę w kasku, biorę kilka oddechów. Znowu się udało. Blady mruczy na niższych obrotach, jest rozgrzany do granic możliwości. Opony idealnie kleją się do podłoża. Czuję jak we mnie wrósł, a może to ja wrosłem w niego? Znowu zielone, przyspieszam - biały tunel światła i wiatru - w ułamku sekundy lecę. Teraz żyję. Czuję jak moje ciało jest gotowe do działania w dowolnym momencie. Jest czujne. To bardzo przyjemne uczucie, jakby definiowało moje motocyklowe być albo nie być. Świadomość ciała pozwala mi panować nad tym co się dzieje. Nie jestem bezwolną kukiełką, jestem panem mojej posłusznej maszyny. Trywialne, banalne, szpanerskie sformułowanie – ale przyjemne uczucie. Bo moja maszyna żyje. Wszystkie żyją. Nie wybaczają błędów. Kiedy nie czujesz swojego ciała i motocykla - potrafią w najmniej spodziewanym przez Ciebie momencie wykorzystać to i zniszczyć. Muszę być szybki, muszę mieć refleks. Refleks wielokrotnie uratował mi życie. Refleks ratuje życie większości tych, którzy go doceniają i pielęgnują. Na motocyklu nie ma czasu na długie podejmowanie decyzji. To kwesti a ułamków sekund. Twoje życie zależy od mgnienia oka, właściwego wyboru i natychmiastowej reakcji ciała. Musisz też być silny. Motocykl wymaga cierpliwości i siły. Bo jeśli nie wykończy Cię błąd przy wyprzedzaniu, zmasakruje ból pleców albo kontuzja nadgarstków. Ufam mojemu ciału – wiem, co się ze mną dzieje kiedy jadę. Oprócz drogi w pełni kontroluję własne reakcje. Dzięki temu zawsze dojeżdżam do celu. Tak jak dziś.
Zaliczam dzisiejszy dzień do udanych
– jeździłem, wyszedłem z tego cało.
Piotr Rybka
spisała: Ania Moderska
Archiwum
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Ogólne (2)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)